środa, 13 stycznia 2010

to było coś!

Ponieważ na mazurskich treningach złamałem sanie, więc ostatnie treningi - mimo świetnych warunków śniegowych - musiałem robić na wózku. Dziś miarka się przebrała. Sań nie mam, ale mam narty... Najpierw zapiąłem dwa kundle, założyłem biegówki i... uuaa! to była jazda!
No ale w aucie czekały jeszcze cztery grenlandy...
No i to był już absolutny odlot.
Jechać przez pięknie zasypany las, będąc ciągniętym przez cztery grenlandy!
Właściwie to nie da się tego opisać. Na saniach jest super, ale na biegówkach...
Fantastyczna przygoda!
Jutro powtarzam, a w piątek na zawody!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie no, na biegowkach jest najfajniej jesli chodzi o wrazenia :D ... bardziej 'ekstremalne' sa.
Kiedys mi sie narty zepsuly w gorach, nie moglam pojsc na jazde z psami... no to sobie wzielam jakies saneczki dzieciece, i to dopiero calkiem fajna jazda :)

Widzisz, zawsze sa jakies rozwiazania gdy nam sprzet sie spierdoli. ;D

Pozdrawiam!

Paweł Maciąg pisze...

to prawda, że życie wymusza czasami ciekawe rozwiązania, i dostarcza dodatkowych ekstremalnych przeżyć... -:)