Tak, tak. A było to tak:
Początek treningu. pełna prędkość, na tyłach ambasady niemieckiej, tam są fajne szerokie alejki, i nagle widzę, że postawiono nowe słupki - takie żeliwne, żeby samochody nie wjeżdżały na alejki dla pieszych. Czarne słupki, na czarnym asfalcie, o 21-ej i zepsuta latarnia. Psy w ostatniej chwili zmieniły danie, pomiędzy którymi słupkami jechać i skoczyły w bok, ja z wózkiem już nie zdążyłem... Widziałem w życiu różne psie miny, ale te które zobaczyłem po upadku były najbardziej zdziwionymi minami. no ale cóż, skoro gość z wózka, nagle znalazł się przed nimi, to nie ma się co dziwić, że troszkę się zdziwiły... Jakoś dotarłem do domu. Wózek na złom... (a właśnie go wyremontowałem...) W nodze dziura, myślałem, plasterek... Przyjechał moja kobieta, popatrzyła i nie pytając o nic, wsadziła do auta i zawiozła do dohtora. A tam się okazało, że dziura do kości... Szycie, jakieś zastrzyki, no i mam z głowy treningi na jakiś czas.
Nie ma wózka.
Chwilowo nie ma nogi.
Ech...
Ale psy szły jak burza...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
szkoda że lądować nie umiesz...
trzymam kciuki za sybki powrót do sprawności...
ziela
super sybki czyli szybki ;)
-:)
trochę za wolno machałem rękami...
-:)
teraz muszę się wyposażyć w pełny komplet ochraniaczy...
-:)
tylko cholera wózka raczej nie da się naprawić...
-:(
Prześlij komentarz